Daniel
EMOCJE – pierwsze, intensywne, głębokie, szczere.
FASCYNACJA – nie do opisania, unosząca do nieba i krzycząca w głos „Mogę wszystko!”
EKSCYTACJA – na każdy nowy dzień!
Pierwsze doświadczenia. Pierwsze razy. Pierwsze pragnienia. Pierwsze chwile, które zapamiętam na lata!
…
I wreszcie ONA!
…
MIŁOŚĆ – spokojna, stabilna, piękna. Taka, dzięki której mam ochotę kołysać się beztrosko w rytmie „Rozkołysz się” Norbiego. I w tym rytmie kołyszę się aż do dzisiaj!”
Małgorzata
„HAKUNA MATATA!” – słyszę siedząc przed małym telewizorem z kineskopem. W dłoni trzymam gorące kakao, a w głowie mam myśl, że to życie to jednak jest najlepsze. I takie było!
Babcia i Dziadek jak Timon i Pumba trwali zawsze obok mnie, sprawiając, że moje dzieciństwo było piękne i kolorowe – jak z prawdziwej bajki! Miałam wrażenie, że świat budzi się i zasypia wraz ze mną, a w głowie cudowny plan, że gdy tylko dorosnę – jak Simba – pokażę wszystkim, że świat należy do mnie! Biegłam przed siebie z uśmiechem na buzi, a w głowie słowami z ulubionej piosenki: „HAKUNA MATATA!” bo czym tu się właściwie martwić? 🙂
Życie jest piękne! Ja jestem piękna i wyjątkowa (w końcu to codziennie powtarza mi Babcia!) A wszystko jest takie…DZIECINNIE PROSTE!”
Mam 30 lat – Dużo? Mało? Sama nie wiem.
Pragnę tak wiele albo może za mało?
Myślę, że coś już osiągnęłam, ale czy na pewno wystarczająco?
Wiem, co powinnam, ale nie wiem ile mi wypada.
Jak? Gdzie? Kiedy? Dlaczego? Po co?
Setki pytań. Setki wątpliwości. Żadnych odpowiedzi.
Czekam na moment, w którym coś magicznie przeskoczy i nagle włączy się TEN WYCZEKANY TRYB – DOROSŁOŚĆ!
Bo przecież „Jak urosnę”, to wszystko będzie takie proste!
Ale to jeszcze przede mną – więc nucąc utwór Sokoła wybieram telefon do mamy”
ziś chcę czuć się WYJĄTKOWA! Patrzę w lustro i nakładam czerwoną szminkę. Dziś będę przyciągać wszystkie spojrzenia! Iść przed siebie z uśmiechem na twarzy, a w sercu przekonaniem, że mogę wszystko!
Wczoraj wszystko to było za dużo. Spędziłam dzień w domowym dresie, z leniwym persem na kolanach i książką w dłoni. Bez ulicznego gwaru, bez ludzi, od tak – sama ze sobą. Nie patrzyłam w lustro – nie musiałam.
Co czeka mnie jutro? Skok na paralotni? Zdobycie najwyższego szczytu? Awans w pracy? Może puszczę się w pogoń za marzeniami, a może zwyczajnie…odpuszczę. Może czas na kolejny leniwy dzień w zgodzie z samą sobą? Bez pośpiechu, makijażu i zmartwień. Bo czemu nie?! Będę sobą – PO SWOJEMU! – w końcu „Mogę wszystko, nic nie muszę!”. Jestem wolna, a „całe życie jest przede mną – właśnie tak! To mój czas!” ;)”
Dominika
Chciałabym opowiedzieć krótką historię każdego mojego poranka.
Wstaje niczym grumpy cat ☹️ oczywiście, bo komu się chce. Idę po swój głośnik, na nim ustawiam za każdym razem nutę Body Funk, no puśćcie sobie, od razu człowiekowi siły witalne wracają.
Potem klasycznie prysznic przy tym kawałku. Czy słyszę cokolwiek? No niezbyt, więc daje głośniej. Czy sąsiedzi nie mają nic przeciwko? A no pewnie w ciul mają, ale ja muszę się pobudzić. No tutaj jest idealne miejsce do użycia słuchaweczek nie? Ja pobudzona, sąsiedzi wyspani, wszyscy szczęśliwi, a ziemia kręci dalej
Potem nadchodzi moment gdzie te mokre strąki trzeba wysuszyć, to już zdąży się włączyć kolejny utwór California Dreaming.
Cudny bicik? No to właśnie go nie słyszę przez moją turbo głośną starą suszarkę 🙂 ajjj i tu znowu by sluchaweczki wjechały jak w masło. No i właśnie po to kupiłam waszą suszarkę, cichsza i mi muzyki aż tak bardzo nie zakłóca, no bicik i tak mógłby być bardziej słyszalny, ale nie można mieć wszystkiego, chyba że słuchawki!
A no i po wysuszeniu strąków które już strąkami nie są, bo macie genialne końcówki , że serio te włosy jak od fryzjera są, muszę ubrać czapkę nie? No tak, taki mamy klimat, no i chcesz sobie przedłużyć ten klimacik bo wjechał właśnie El Abuelo przy którym lepiej się buty nakłada, ale nie możesz. Dlaczego? Bo nie masz słuchawek! A autobus goni się zdecydowanie lepiej przy dobrej nutce, co nie? No to tyle w temacie, nutki są naprawdę spoko, proszę sprawdzić i się dobrze z rana bawić! ☀️
IWONA
W moim dzieciństwie sercem rodzinnego domu, gdzie nigdy nie brakowało śmiechu i tańca, był stary gramofon, skarb przywieziony przez ojca z zagranicy. Z jego głośników zawsze płynęła muzyka ale „Let It Be” The Beatles, miała dla mnie wyjątkowe znaczenie. Ta piosenka, z każdym odsłuchaniem, stawała się refrenem mojego życia, symbolem spokoju i akceptacji. Melodia ta przesiąknęła w każdy zakątek naszego domu, ucząc nas, że nie wszystko w życiu można kontrolować. Dziś, wspominając tamte chwile pełne muzyki i bliskości, czuję jak te dźwięki kształtują mnie nadal, ucząc pokory i optymizmu, przynosząc ulgę i radość za każdym razem, gdy tylko je słyszę.
Mój hymn wolności i beztroski, który odkryłam jako szesnastolatka.
Tamtego wieczoru, samotna w domu, na przekór nudzie, wkradłam się do garderoby mamy. Założyłam jej najbardziej teatralną sukienkę, pomalowałam usta najbardziej krzykliwą szminką i włączyłam radio w nadziei na idealny kawałek do tańca. Gdy pierwsze tony „Vogue” wypełniły pokój, magia się rozpoczęła. Przed lustrem, w takt Madonny opowiadającej o modzie i indywidualności, tańczyłam jak na największym balu, wyobrażając sobie siebie jako gwiazdę wielkiego formatu. Ten utwór na stałe wpisał się w moje rytuały, słucham go zawsze gdy tylko szykuję się do wyjścia z przyjaciółkami. „Vogue” to moje osobiste credo – w każdym biciu basu odnajduję siebie – beztroską, marzącą, gotową na wszystko!”
W zeszłym roku, z moją córką (notabene, najlepszą przyjaciółką), wyruszyłyśmy na festiwal nad morze, by na żywo posłuchać naszej ulubionej DJ-ki. Atmosfera była elektryzująca, a słony morski wiatr mieszał się z rytmicznymi basami, tworząc niepowtarzalny klimat. Kiedy rozpoczęła swój set, natrafiliśmy na kawałek, który od razu skradł nasze serca! Już wtedy wiedziałam, że ten utwór będzie leciał na loopie podczas każdej naszej samochodowej eskapady, sesji sprzątania czy wspólnego gotowania obiadów. I wygląda na to, że potrzebuję nowego zegarka, bo mój stary zwariował od tej melodii – wskazówki tańczą jak szalone, kompletnie zapominając o czasie. 😉
BARTOSZ
„Unwritten” to dla mnie przepełniony słońcem letni dzień, kiedy radość płynie niczym bryza nad jeziorem, a ja słucham jej zawsze w towarzystwie moich najbliższych przyjaciół, siedząc na skałach nad brzegiem wody. Każdy dźwięk tej piosenki przypomina mi o niezliczonych możliwościach, które czekają na mnie, i o sile determinacji, by podążać za marzeniami.
Głos Natashy bardzo często towarzyszy mi w codziennych czynnościach, czy to na słuchawkach podczas biegania, głośniku samochodowym w korku, czy przy porannym myciu zębów z głośniczka bluetooth!
Ta piosenka, to niezapisane strony życia, które wciąż czekają na moje „pióro”!
Dla mnie to nie tylko kawałek muzyki, ale też mocne przypomnienie, że każdy dzień to nowa szansa na bycie lepszą wersją siebie. Z taką właśnie motywacją staram się wchodzić w każdy nowy dzień!
The rest is still unwritten…
Piosenka o której tu napiszę jest jak podróż po labiryncie własnej duszy, w poszukiwaniu tego, co naprawdę nas definiuje. To nie tylko odkrywanie samego siebie, ale także szukanie bliskich nam osób, które pomagają nam w tej podróży. Ja przy tej piosence takie osoby odnajduję.
Tekst utworu mówi o chwytaniu za rękę tych, którzy są dla nas ważni, o wspólnym odkrywaniu zakamarków naszej tożsamości, o prawdziwym odczuwaniu emocji.
Jakiś czas temu udało mi się znaleźć(hehe)(gra słów) na koncercie Freda z paroma bliskimi dla mnie osobami, usłyszenie tej piosenki na żywo sprawiło, że coś we mnie pękło, uroniła się łezka a moje życie od tamtego momentu nabrało innych, ciekawszych barw i zmierza w innym kierunku niż przedtem.
„Jeszcze tu jestem
I bez Ciebie
Znajdę gdzieś miejsce
Ale nie w tym mieście’’
Chyba nigdy nie wysłuchałem tego refrenu bez śpiewania go na głos, (kolejka w piekarni czasem potrafi dziwnie się na mnie patrzeć – ale co z tego!) to ile skrajnych emocji dostarcza mi słuchanie oraz wykon tej piosenki ciężko opisać w słowach. Ale spróbuję.
Macie tak, że słuchając losowo polubionych utworów czasem niektóre pomijacie, niektórych słuchacie z przyzwyczajenie a na poszczególne z nich bardzo się cieszycie? U mnie jak na słuchawkę wlatuje jakikolwiek utwór The Cassino to sięgam po telefon i od razu dodaję tę właśnie piosenkę.
Przypomina mi o wielu chwilach mojego życia oraz daję świadomość, że to ja nim steruję i podejmuję wszystkie decyzje, wszystkie od tych złych, poprzez te bardziej średnie, do dobrych!
Dominika
MATEUSZ
Utwór związany z pierwszą najważniejszą kobietą w moim życiu – moją mamą – osobą, która mnie ukształtowała i sprawiła, że dziś jestem tym, kim jestem. Odkąd pamiętam, mama uwielbiała słuchać tego zespołu, ale kiedy w 2008 roku poszła z przyjaciółką do kina na musical z Meryl Streep w roli głównej, zaczęła śpiewać tę piosenkę na okrągło. Pamiętam, jak miesiąc później z rodzeństwem złożyliśmy się na płytę z ścieżką dźwiękową z filmu i po prostu oszalała na jej punkcie. Do dziś, kiedy słyszę ten utwór, mam w głowie mamę, która gotując nam przepyszne jedzenie, jakiego dzisiaj tak mi brakuje, palcami od mąki przełączała pozostałe utwory w radioodtwarzaczu, po to, aby po chwili w całym domu słychać było jej piękny głos i słowa: „You can dance! You can jive! Having the time of your life!”.
„Leave with me” to piosenka, która przychodzi mi na myśl, kiedy myślę o drugiej najistotniejszej dla mnie kobiecie, czyli mojej starszej siostrze, Kasi. Kasia zawsze była dla mnie autorytetem i wsparciem, nieważne, czy chodziło o muzykę, szkołę, czy porady dotyczące dziewczyn – wiem, że zawsze mogłem i nadal mogę na nią liczyć. Tej piosenki słuchałem kilka miesięcy przed maturą, tuż przed wejściem na pokład samolotu, który leciał do Madrytu, gdzie zaprosiła mnie moja siostra, bo była tam na wymianie studenckiej. Czułem się wtedy niesamowicie, a stres związany z egzaminami nagle zniknął. To wspomnienie na zawsze utrwaliło się w mojej pamięci. Podobnie jak cała wycieczka. Mimo że od tej sytuacji minęło ładnych parę lat, to gdy teraz słucham tej piosenki, dalej czuję wszystko tak samo intensywnie, jak wtedy.
Jest późny październikowy wieczór w 2021 roku. Wracam pociągiem z imprezy z moją ówczesną koleżanką, która bardzo mi się podoba. Na imprezie było sporo osób, a teraz jesteśmy zupełnie sami. W całym przedziale jest tylko nasza dwójka. Trochę się denerwuję… No dobra, bardzo się denerwuję. Nie wiem, jak się zachować. Nie wiem, co powiedzieć, żeby się nie wygłupić. Patrzę na swoje ręce i spostrzegam, że nerwowo nimi przebieram. W końcu wpadam na pomysł, żeby razem posłuchać muzyki. Podaję jej lewą słuchawkę, a sam wkładam do ucha prawą i odtwarzam losową składankę. W tle rozlegają się pierwsze słowa piosenki, a ona opiera mi głowę na ramieniu. Wtedy zdaję sobie sprawę, że uśmiecham się bardzo szeroko i już wiem, że wszystko będzie dobrze. Chyba nie muszę dodawać, że kiedy dziś słyszę ten kawałek, przed moimi oczami staje ta koleżanka, czyli moja aktualna ukochana – trzecia i najważniejsza kobieta w moim życiu.
Wybór był naprawdę wyzwaniem!
Kolejnego zwycięzcę poznamy już w najbliższą środę!